czwartek, 6 maja 2010

Masachist - Death March Fury


Osobiście to z zasady już od paru lat omijam szerokim łukiem kapele, które twierdzą, że grają death metal w najczystszej postaci. Im któraś bardziej krzyczy, tym bardziej jest to pożal się boże projekt, nieudolnie próbujący stworzyć coś śmiercionośnego. Może jestem spaczony i kocham oldschool, może... Ale to nie wyjaśnia jednej rzeczy, dlaczego przerażająca większość nowych death maszyn jest tak cholernie podobna do siebie? Wtórność zabija ten styl, ale widać nikomu to nie przeszkadza...
Dobra, chyba lekko przesadziłem z tym wstępem, choć wydaje mi się, że nie. Po prostu wnerwia mnie jak słyszę coraz to nowe twory, które niczego nowego nie wnoszą, tylko raz lepiej, raz gorzej kopiują stare patenty. A jak to ma się do naszego nowego polskiego tworu Masachist? Spróbuję wam niżej o tym trochę powiedzieć.
Projekt ten powstał z inicjatywy dwóch muzyków, znanych pod pseudonimami: Trufel i Daray, a było to w roku 2005. Pierwszy to były gitarzysta Yattering, a drugiego chyba nie muszę przedstawiać. Poza tym w składzie znalazły się takie osobistości polskiej sceny jak Sauron (ex Decapitated), Heinrich (Vesania) i Aro (Shadows Land)
Debiutancka płyta tego dream teamu wyszła rok temu, a nadano jej nazwę - „Death March Fury”. Ogólnie mówiąc to trochę ponad dwadzieścia sześć minut muzyki zamkniętej w dziewięciu kawałkach, czyli logicznie rzecz ujmując, album ten to cholernie szybka jazda. Oczywiście jest wyjątek, jak to zawsze bywa. Na tym krążku nazywa się on „Appearance of the Worm” i jest najdłuższą kompozycją, sięgającą strukturą do starych dobrych czasów śmierć metalu. Czyli mamy tu walcowate riffy, trochę średnich temp, wspaniałe szarże na dwie stopy i wszystkie inne tego typu cudowne rzeczy, które kręcą fanów gatunku. Niby dobrze się go słucha i kopie, ale jednak nie ma w nim za dużo energii. Jakoś nadal siedzę...
W czasie nagrań pojawił się gość specjalny. Ross Dolan z Immolation dodał swój wokal do utworu „Open the Wounds”. Oczywiście słychać go, ale tylko miejscami, zupełnie, jakby poskąpili mu czasu. Ross, jak wszyscy wiemy, posiada najbardziej wyrazistych growl w death metalu i tak się złożyło, że zgodził się wystąpić na albumie Masachist, kompletnie nie znanej kapeli z Polski, a oni pozwolili mu tylko na parę słów. Jak tak można panowie? Poza tym numer ten jakoś się nie wybija na tle reszty...
A co do reszty... To nie jest źle, ale do dobrze jest mu daleko. Pomysły są, ciekawe zagrywki wylewają się tonami, ale jakoś nie powalają na kolana. Oczywiście usłyszycie tu prawie nieustające blasty, ale nie są one zbyt nachalne i nawet wyważone. Brzmienie dopracowane, przestrzenne, brutalne. I jak to bywa w nowoczesnym death metalu jest cholernie technicznie. Jednak nadal brak w tym ładunku energii, zmiatającego mnie z siedzenia.
„Death March Fury” oczywiście posłuchać można, ale jeżeli ktoś będzie chciał sobie odpuścić, to nic nie straci. Album jak najbardziej przeciętny, bez zbędnych rewolucji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz