niedziela, 23 maja 2010

Sacrifice - Crest of Black


Powinniśmy się cieszyć, bo thrash metal od ładnych paru lat odradza się, a my żyjemy w tych czasach. Tylko dlaczego za każdym razem, kiedy sięgam po kolejne albumy tych nowych thrashowych kapel, odczuwam niedosyt ? Jeszcze nie natknąłem się na taką płytkę, dzięki której mógłbym zwariować choć na chwilę, szalejąc po mieszkaniu w rytm jej dźwięków. Nie ma... za to jest cała masa chłamu!
Właśnie dlatego zapragnąłem sięgnąć po coś starego, po coś, czego jeszcze nie znam. Scena japońska zawsze była dla mnie enigmą, coś tam znałem, ale to „coś” był malutkim tylko procentem tego, co tam się działo. Tak to trafiłem na grupę prosto z Tokyo o nazwie Sacrifice i ich pierwszy album „Crest of Black”.
Od pierwszego przesłuchania wiedziałem, że właśnie tego mi brakowało. Zbasowane brzmienie, ciężkie, rzężące gitary. Niby wszystko to można znaleźć teraz, ale jednak Sacrifice, choć wtedy kompletnie nieznany w Europie, teraz swoim debiutem bije wszystkie nowoczesne kapele wykonywające ten styl.
„Crest of Black” wyszedł w 1987 roku. Płytka ta zawiera dziewięć kompozycji inspirowanych takimi kapelami jak Venom i Bathory, ale nie tylko, gdyż słychać w nich też wpływy kapel ruchu NWOBHM. Całość trwa lekko ponad 40 minut, czyli standardowo, ani za długo, ani za krótko.
Krążek rozpoczyna subtelna kołysanka, która po paru sekundach zamienia się w szum. W tła dobiegają odgłosy Akira Sugiuchi – wokalisty grupy. Znów po paru sekundach zmiana, tym razem wchodzi ciężki walcowaty riff i roznosi swą siłą wszystko, co napotyka na drodze. Kiedy wchodzi sekcja rytmiczna, tempo nieco przyspiesza i utrzymuje się na jednym poziomie już do końca. Numer ten nosi nazwę „Friday Nightmare”.
Jak to bywa z tego typu wydawnictwami wokal jest nieco niezrozumiały, ale teksty są po angielsku. Thrash po japońsku to nie za dobry wybór i Sacrifice o tym wiedzieli. Reszta kompozycji (oprócz „Illusory scene”, gdyż to instrumentalna miniatura) jest mniej lub bardziej taka sama jak ta pierwsza, co wcale nie jest minusem. W przypadku takich płyt jest to jak najbardziej plus, gdyż jest to równe granie, kopiące w krocze, prące do przodu. I tak ma być!
To pozycja, dla old schoolowców, kochających tamte lata i ten styl.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz