poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Bathory - Nordland I


Minęło trochę lat od powstania tego albumu, a ja jakoś nie miałem wielkiej chęci, by go poznać. Pewnie dlatego, że jego poprzednik jakoś nie przypadł mi do gustu. „Destroyer of Worlds” był za bardzo chaotyczny, zbyt nie poukładany. Z tego co wyczytałem w prasie
muzycznej „Nordland I” miał być inny, ale nawet to nie przeciągło mnie do niego. Teraz kiedy go słucham, jakoś nie specjalnie żałuje, że wcześniej się z nim nie zaznajomiłem, choć to stosunkowo dobry album. Ale to już nie jest ważne...
„Nordland I” jest pierwszą z czterech części sagi o krainach północy, i jak wiadomo Quorthon zdążył nagrać tylko dwie części, gdyż zszedł z tego świata. A jaka jest pierwsza część? Jest to powrót do viking metalu z takich wielkich płyt jak „Hammerheart”,
czy też “Twilight of the Gods”. Oczywiście są istotne różnice w tym co dostaliśmy na Nordland, a tym czym był viking metal, na początku lat 90-tych made in Bathory. Po pierwsze brzmienie... Nie jest tak brudne jak to było na ww. płytach, jest czytelniejsze, choć oczywiście mogłoby być trochę lepsze. Wydaje się, że w studio umyślnie je "zbrudzono" na potrzeby płyty. Cóż na pewno album ten nie był nagrywany na 8 ścieżkowcu jak np. „Hammerheart”.
Różni się też muzyka, jest jakby żywsza. Riffy są agresywniejsze, bardziej konkretne. A to akurat jest zrozumiałe, lata mijały, a Quorthon między czasie grał ten swój post-thrash, a przecież zawsze coś zostaje. Najbardziej to słychać w utworach „Dragons Breath”, może i jest on nieco melodyjny, to jednak niektóre jego riffy mogłyby się znaleźć na płytach „Oktagon” lub „Requiem”. Tak samo jak w „Broken Sword”, który jest szybki, prawie że punkowy. Podobnie ma się z „Great Hall Awaits a Fallen Brother”, w nim słychać echa „Blond, Fire, Death”.
Kolejną różnica jest brak tej podniosłości, monumentalności jaka charakteryzowała viking metal Bathory lat 90-tych, tutaj też on jest, ale to jakby nie było to. Album zaczyna utwór „Prelude”, który niesamowicie przypomina wczesne ambienotwe dokonania Mortiisa. Następnie mamy tytułowy „Nordland I” i już wiem do czego najbardziej porównać tą płytę, do albumu „Blood on Ice”. To było pierwsze viking wydawnictwo w dokonaniu Quorthona, na nim jeszcze nie wiedział dokąd zmierza ze swoją muzyką i na pierwszym Nordlandzie, jest podobnie.
Tak jak na „Blood On Ice” można znaleźć ciekawe ballady, tak też i tu jest jedna ciekawa. „Ring of Gold” jest zagrana od początku do końca, na akustycznych gitarach. To prawdziwa opowieść o smokach północy, górach, lasach, z pogranicza świata mitologii i świata fantasy. Ten utwór jest przykładem tego, że Quorthon nie stracił jeszcze daru tworzenia ciekawej muzyki. I od tego momentu, czyli od 5 numeru płyty, album ten jakby stał się bardziej tym czym powinien być, a więc viking opowieścią prosto z północy. Riffy bardziej rozmyte w „Foreverdark Woods”, opowiadają legendy północnych krain, pełnych lasów, ciemnych i tajemniczych, ale jednocześnie przyciągających i magicznych.
Jak napisałem wyżej to dobry album i to nie jest tylko moje zdanie, wystarczy poczytać inne recenzje fanów lub krytyków muzycznych. Oczywiście każdy znajdzie tu, lub też nie to czego szuka, ale to przecież normalne. Kto wie, może za niedługo zaznajomię się z druga częścią Nordlandu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz