środa, 9 czerwca 2010

Anathema - We're Here Because We're Here


Siedem lat czekania na nowy album i w końcu jest ... Dostaliśmy dziesięć kompozycji, z czego trzy były wcześniej dostępne jako wersje demo na oficjalnej stronie zespołu. Lekki zawód już na samym wstępie, bo Daniel Cavanagh zarzekał się, że zrekompensują fanom te lata czekania, że mają głowy pełne pomysłów, że może będzie podwójny album... Niestety... Nic z tych rzeczy, tylko dziesięć numerów … choć z drugiej strony może aż dziesięć?
Po kolejnych zmianach płyta otrzymała nazwę „We're Here Because We're Here”. Pomysł ten został zaczerpnięty z pieśni śpiewanej w przez aliantów podczas I wojny światowej do melodii innej pieśni „Auld Lang Syne”. Fragment tego możemy usłyszeć na płycie, dokładnie na samym początku ostatniego utworu o nazwie „Hindsight”. Wyłania się on z trzasków i pisków starego radia. To taka mała ciekawostka, tak samo jak gościnny występ Ville Valo w „Angels Walk Among Us”, ale pohamujcie swoje emocje, gdyż pan ten udziela się tylko w chórkach i prawie kompletnie go nie słychać.
Czas na konkrety... Anathema anno domini 2010 to zespół, który zapomniał jak to jest być Anathemą. To nadal są Ci sami ludzie, ale gdzieś po drodze zgubili się, zgubili istotę tego, czym Anathema była przez lata. Dlaczego uważam, że tak jest? Po prostu przesłuchałem ich nowy krążek.
Słuchałem go długo, gdyż kapela ta była i nadal jest dla mnie czymś szczególnym, jeżeli chodzi o moją edukację muzyczną. Uciekałem do ich dźwięków zawsze po to, by doświadczyć pięknej muzyki. Żaden zespół nie dorównywał im w tworzeniu muzy opowiadającej o smutku rozstania, o samotności i o wszystkich innych uczuciach, które dojrzewają w człowieku. Teraz tego nie ma! Nadal mamy piękno, ale jest to piękno w stylu „jak to cudownie jest żyć”.
Tak czy inaczej, na „We're Here Because We're Here” można znaleźć kilka ciekawych kompozycji. Zacznę od początku, czyli od „Thin Air”. Zaczyna się jednostajnym, prostym rytmem i kilkoma dźwiękami gitary, do których śpiewa Vincent. Ale jego wokal, co to ma być? Jeszcze nigdy nie śpiewał tak wysoko. Przez lata zawsze walczyłem z każdym fagasem, który śmiał powiedzieć, że Anathema to pedalski zespół, teraz tylko to słowo ciśnie mi się na usta. No ale to tylko śpiew, muzyka za to jest wyśmienita. Bardzo jasna, przejrzysta i oczywiście bardzo pozytywna.
Kolejnym dobrym kawałkiem jest numer „Everything”. Aranżacja, choć nie specjalnie odmieniona od demo wersji, brzmi oczywiście o niebo lepiej. Tutaj startuje fortepian, a razem z nim wokalny tandem Vincent/Lee. To pierwsza pozytywna kompozycja Anathemy i raczej najlepsza z tego ich dorobku, choć mam jedno zastrzeżenie. Konstrukcja tego songu trochę przypomina „Summernight Horizon”, druga kompozycje tego albumu, tam również fortepian gra pierwsze skrzypce itd., aczkolwiek ten jest trochę mocniejszy od „Everything”.
Najciekawszym jednak punktem tej płyty jest „A Simple Mistake”. To jedyny kawałek, w którym Vincent ma to coś w głosie. Ten ból, emocje, uczucie, no nazwijcie to jak chcecie, ten koleś potrafił wyśpiewać smutek. Ze szczęściem już nie idzie mu tak dobrze, ale może się jeszcze nauczy:)
I to było by na tyle. Reszta kompozycji z lekka mnie irytuje, albo jest mi kompletnie obojętna, ale największą pomyłką tego wydawnictwa jest „Get Off, Get Out” autorstwa John'a Douglas'a. Ten utwór brzmi jakby był kawałkiem Porcupine Tree, a ja nie rozumiem, po co grać tak, jak ktoś inny, kiedy jest się świetnym w swoim stylu.
Podsumowując... Album ten ma bardzo czyste brzmienie, słychać, że chłopcy (i dziewczę) dopieścili go i to bardzo, przez co słucha się go dobrze, ale brzmienie to przecież nie wszystko. Liczy się muzyka i niestety muszę przyznać, że jest średnio. To jedna z tych pozycji, których przestaje się słuchać i bardzo rzadko do nich wraca.

2 komentarze:

  1. A simple mistake wyszedł pięknie..dużo w nim nostalgii, niepokoju, wszystkiego co immanentne Anathemie. chociaż też obawiam się, że nie jest ona tą Anathemą, za którą dałabym się pokroić ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. No niestety... Anathema, która znamy odeszła...

    OdpowiedzUsuń