sobota, 5 czerwca 2010

Hiroshima Will Burn - To The Weight Of All Things


Dzisiejszy death metal kompletnie mnie nie kręci. Nawet już nie pamiętam, czy jakakolwiek płyta śmierć metalu z ostatnich pięciu lat naprawdę przypadła mi do gustu, ale jak to się mówi „szukajcie, a znajdziecie”. I znalazłem...
Hiroshima Will Burn to australijski zespół tworzący muzykę z pogranicza technicznego death metalu i metalcora, ale to nie wszystko. Grupa ta miesza te style z jazzowymi wstawkami i progresywnymi najazdami oraz dysonansami, jak to bywa w tak pokręconej muzyce…
W 2009 roku światło dzienne ujrzał ich debiut o nazwie „To The Weight Of All Things”. Album zawiera osiem utworów zamykających się w lekko ponad 30 minutach. Nie jest to ani za długo, ani za krótko, można rzecz w sam raz.
W składzie mamy pięć osób i każda z nich jest niesamowicie utalentowana. Gitarzyści tworzą raz to ciężkie, śmiercionośne riffy, by za chwile zmienić je na jazz wstawki, które wprowadzają kontrolowany chaos. Sekcja rytmiczna również czyni fenomenalne rzeczy. Bas ciągle słyszalny, pulsuje raz to do rytmu perkusji, a raz razem z wiosłami. Ma on również kilka momentów solowych, takich jak początek „Enigmatic Consumption” - to jedna z moich ulubionych kompozycji na tym krążku . No i perkusja... Ten instrument też czyni wiele dobrych, ciekawych rzeczy na „To The Weight...”. Słychać, że pałker Josh Reynolds to świetny muzyk, potrafiący grać w rożnych tempach, z finezją i fantazją. A to, co chwali mu się najbardziej to rzadkie używanie blastów. Za to mamy tu częstsze jazdy na dwie stopy, czyli to, co w deathie jest najciekawsze. A jak już słyszymy jakieś blasty, to są one tak umiejętnie dopasowane do reszty, że kompletnie nie przeszkadzają słuchaczowi w odbiorze muzyki. No i został jeszcze wokal... A jest on jak to na death metal przystało głęboki, agresywny i mocny. Cóż tu dużo pisać... genialny tak jak pozostali.
Ciekawostką płyty jest numer „Laberinto”. To instrumentalna sztuka pokazująca, jak dobrzy techniczne są muzycy Hiroshima Will Burn. Nie usłyszycie na niej ani jednego death riffu, ani jednego blastu. To spokojna jazzująca aranżacja w wielkim stylu. Prawie, że poetyczna.
Ta płyta jest świetna bez dwóch zdań. Niestety to pierwsze i ostatnie wydawnictwo tej formacji. Prawie zaraz po wydaniu tego debiutu ogłoszono rozpad zespołu. Trochę przykre, gdyż zaświecili bardzo jasno w death światku... Zgaśli jeszcze szybciej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz