czwartek, 3 czerwca 2010

Amorphis - Silent Waters



Minęło dziewięć lat... Tyle czasu potrzebowałem, by znów zainteresować się jakimś materiałem spod szyldu Amorphis. Ale i tak nie sięgnąłem po ich ostatnie dzieło, tylko cofnąłem się do przedostatniego wydawnictwa „Silent Waters”, które wyszło w 2007 roku. Pewnie zrobiłem tak dlatego, że dowiedziałem się, iż Finowie znów swymi inspiracjami sięgnęli do Kalevali, tak jak robili to za dawnych dobrych czasów np. w „Tales from the Thousand Lakes ”.
„Silent Waters” to moja pierwsza przesłuchana płyta z Tomim Joutsenem na wokalu. Oczywiście słyszałem jakieś tam single i widziałem teledyski z nim w roli głównej, ale jakoś nie ciągnęło mnie do płyty. W końcu stało się...
Przesłuchałem raz, przesłuchałem kilkadziesiąt razy i niestety... trochę żałuje czasu, który zmarnowałem. Wydawnictwo to jest średnie, nie zaskakuje niczym szczególnym ani nie wybija się ponad przeciętność. Ckliwe melodie wylewają się z niego tonami.
Nowością dla mnie był growl, który powrócił do muzyki Amorphis (np. w „Weaving the Incantation”, „Towards and Against” itd.). Poza tym Tomi cholernie przypomina swoimi wyczynami Pasi Koskinena, ma podobną manierę śpiewu. Pewnie właśnie dlatego wylądował w Amorphis na etacie.
Ale nawet tu znalazłem coś, co przykuło moją uwagę. Pierwszym numerem, dzięki któremu zupełnie nie spisałem tej płyty na straty jest „Towards and Against”. To jedna z szybszych kompozycji, gdzie gitarki ciekawie łączą się z klawiszami w tle i growlem - i jest prawie dobrze, do czasu aż wchodzi refren... cukierkowaty, aż do wyrzygania. Ale i tak całość w porównaniu do innych jest na plus. Kolejnym interesującym utworem jest „I of Crimson Blood”. Ten to zaczyna się melodyjnym fortepianem, który przeobraża się w melodyjną solówkę na gitarze. Później wchodzi Tomi i ich wyczyny przypominają mi lekko Lake of Tears, ale jest trochę za sielankowato, trochę za bardzo wesoło. Następny kawałek to już balladka „Her Alone”, najdłuższa kompozycja na tym albumie i obok poprzedniego najlepsza. Mógłbym nawet napisać, że przypomina mi ona ich wyczyny z czasów kiedy jeszcze na samą myśl o słuchaniu ich albumów serce szybciej mi biło. Mógłbym tak napisać i szczerze bardzo bym chciał. Ale niestety to jest tylko niezłe, a echa przyszłości już ledwo co słychać.
Największy chłam w metalu pochodzi z Finlandii. Jeżeli ktoś szuka ckliwych, chwytliwych melodyjnych pioseneczek to tam na pewno coś znajdzie. Z przykrością muszę przyznać, że Amorphis podąża w tym kierunku, choć resztki ich honoru nadal są słyszalne. Ale jest ich tak mało, że prawie ich nie ma.Progressive-Bolt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz