piątek, 5 lutego 2010

Fear Factory – Mechanize


Minęło pięć długich lat od wydania „Transgression”, największej pomyłki w dziejach Fear Factory. Zmienił się skład... Odeszli Harrera i Wolbers, a powrócił Dino Cazares. Poza tym do zespołu dołączył Gene Hoglan. I tak w zmienionym (starym) składzie powstała nowa płyta - „Mechanize”.
Po pierwszym przesłuchaniu byłem zawiedziony. W sumie to tylko dlatego, że pragnąłem czegoś, czego pewnie już nigdy nie dostanę. Czekałem na wspaniałe dźwięki, które powalą mnie na kolana, a dostałem po prostu dobry, równy krążek. „Mechanize” jest ukłonem w kierunku przeszłości. Słychać tu dokonania z „Demanufacture” i „Obsolate”, chociaż oczywiście brakuje mu przebojowości i genialności jak tamtym.
Powrócił stary, dobry mechaniczny styl ich gry. Perfekcyjna maszyna znów uderza mocno i bezwzględnie. Słychać to w każdym kawałku. Począwszy od tytułowego, skończywszy na ostatnim lekko balladowym „Final Exit”. Ale po kolei...
Odgłosy fabryki i metaliczny, niezrozumiały głos - tak się zaczyna płyta i tytułowy numer. Kiedy wchodzi pierwszy riff od razu wiadomo, że „el presidente” wrócił. Mocne i selektywne zagrywki połączone z podwójną stopą uderzają niczym karabin maszynowy(wizytówka tego zespołu). Ale cholera, to wszystko jest wtórne. Fear Factory jedyną prawdziwą zmianę przeżyli między pierwszą a drugą płytą(nie licząc fatalnej Transshition):). Późniejsze były tylko kosmetycznymi poprawkami. I niby Burton i reszta starają się jak mogą, by dorównać swoim wcześniejszym dokonaniom (tym z Cazerasem), ale niestety, nie jest to wystarczające.
Wydaje się, że nagrania te powstały zbyt szybko, dobre pomysły są, ale jakby nie do końca dobrze poukładane. Oczywiście, niektóre momenty wybijają się na tle drugich. Takie numery jak „Fear Campaign”, Powershifter”, „Christploitation” czy też głównie z końcowej fazy „Oxidizer dają radę, a reszta może szybko znudzić. Szkoda, trochę...
Dobra, nie ma co się czepiać. Dostaliśmy dobry album. Może w przyszłości czeka nas coś lepszego? Na razie mamy „Mechainze” i kiwamy głowami do jego „strasznych” rytmów.

1 komentarz:

  1. Czołgiem....

    krótko i na temat: jąder nie miażdży, choć i tak jest lepsza od poprzedniej. Wg mnie album zaczyna się od "Powershifter", następne numery są równie ciekawe. Jedyna konkluzja, przemawiająca za pozytywnym rozpatrzeniem tego albumu jest taka, że na szczęscie jest to album, którego nie powinno się słuchać jednoczesnie prowadząc samochód

    OdpowiedzUsuń