wtorek, 13 października 2009

Helheim - Blod & Ild


To moje pierwsze zetknięcie się z tym zespołem. Słyszałem o nich wiele, ale wyszło tak, że nigdy do nich nie dotarłem. W końcu doszedłem do wniosku, że czas nastał, by poznać coś z ich dyskografii. Mój typ padł na ich trzeci album pt. „Blod & Ild”.
Spodziewałem się uderzenia na wzór Windir, albo wczesnego Enslaved, ale nie... Za to dostałem stonowany, oczywiście do granic przyzwoitości, viking black metal z domieszką ciekawych aranżacji na klawisze, choć szczerze mówiąc blacku to w tym nie jest za dużo, niektóre riffy jakoś dziwnie przypominają mi heavy metalowe patenty.
Wszystko jest tu oparte na klimacie, atmosferze północy. Słychać to już od pierwszego, tytułowego numeru. Klawisze, choć w tle, przewodzą muzyce, przez to jest ona bardziej epicka, patetyczna, momentami zadumana...
I tak na przykład pierwsze półtorej minuty utworu „Evig” to opowieść pełna jesiennej atmosfery, bliskości lasu, gór... lecz zmienia się to w ostrą jazdę, gdzie perkusja przejmuje stery. Ale to tylko na krótko, bo jak napisałem wyżej, na „Krwi i Ogniu” liczy się klimat.
Najbardziej zaskoczyła mnie tu jedna kompozycja, a mianowicie „Helheim (Part II)”. Ten instrumentalny kawałek to symfoniczno-industrialowa otchłań zaklęta w dźwięki prosto z norweskiego piekła. Nie kończy się jednak ten mróz i zimno, przechodzą dalej w „Jernskogen” najbardziej wyrazisty numer na całym krążku. W nim też na początku słychać echa poprzedniego kawałka, uderzania młota o kowadło.
Ciekawymi są również „Åsgårdsreien” (ten przesiąknięty heavy klimatami, oczywiście na modłę Helheim), „Kjenn Din Fiende” (szybki, wściekły, ale też i lekko marszowy) i „Terrorveldet” - najdłuższy na płycie. Ten jako pierwszy mnie oczarował, ostrymi riffami na początku, agresywnymi, nie szybkimi, które z czasem ustępują północo-zimnym krainom, pełnym opowieści wędrowców, samotników... Przedstawiają oni wizje mężnych wojowników, zmierzających ku granicom swego życia, po to, by odnaleźć tylko jedno – Śmierć!!!
Niestety czar roztaczający Helheim pryska zbyt szybko. Po 40 minutach odchodzimy od tej muzyki, bo choć dobra, to nie zapada się mocno w pamięć. Ot, ciekawa przygoda, nic więcej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz