środa, 13 stycznia 2010

Estatic Fear - A Sombre Dance


Uwielbiam, kiedy muzyka wzbudza we mnie uczucia, których ciężko szukać gdzieś indziej. Poczucie wolności, powiewy szczęścia i melancholii jednocześnie, miłość i osamotnienie…
Tylko kilka płyt w moim życiu budziło we mnie takie oraz wiele innych uczuć. Jednym z tych cudownych albumów jest „A Sombre Dance”, nieistniejącej już niestety grupy z Austrii o nazwie Estatic Fear.
Wydawnictwo to składa się z intra (Intro (Unisono Lute Instrumental)) i dziewięciu tzw. Chapterów. Każdy z nich jest unikatowy, jednocześnie wszystkie naraz tworzą jedną spójną całość.
Mógłbym opisać każdy z osobna, ale wydaje mi się, że przy tym krążku to mijało by się z celem. Dlaczego, zapytacie? A to dlatego, że pomimo podzielenia na te dziewięć numerów, nie czuć go w trakcie słuchania, tak jakby był to jeden prawie piędziesięciominutowy kawałek.
Dalej opisze tylko to, co ta muzyka w sobie ma... Żywe instrumenty jak pianino, które przelatuje co jakiś czas w prawie każdej kompozycji, tworząc swą grą wiele pięknych momentów, które dla mnie pozostaną zapamiętane na długo. Pojawiają się tu też lutnia, wiolonczela i flet. Te trzy plus do tego cała otoczka doom metalu, czyli ciężkości i agresji, tworzą klimat tak unikatowy, zabarwiany lekko średniowieczem, że uwierzcie, ciężko szukać czegoś podobnego.
Dodam jeszcze jedną, w sumie to trzy rzeczy, a mianowicie wokal ... Trzy dlatego, że mamy tu trzy osoby, które raczą nas swoimi głosami. Czystą, bardzo delikatną barwę ma Claudia Schöftner, a wtórują jej Jürgen "Jay" Lalik i Thomas Hirtenkauf, growlem i skrzekiem.
Oczywiście tu, jak to na każdym krążku, mam swoje ulubione utwory. „Chapter II” i „Chapter IV” to kawałki zapierające mi dech w piersiach. Pierwszy agresywny z cudownym wejściem na fortepian. Drugi epicki, ponad dziesięciominutowy, jest genialny bez dwóch zdań.
I tak mógłbym ciągnąć to i ciągnąć, zastanawiając się, co jest godne opisania, a co nie, ale nie o to w tym wszystkim chodzi. „A Sombre Dance” to kawał wspaniałej muzy - ta fraza mogłaby być początkiem i końcem tej recenzji. Uwierzcie lub nie, a najlepiej przekonajcie się sami... Warto...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz