środa, 13 stycznia 2010

My Dying Bride - For Lies I Sire


Ups... We Did It Again... Sentencja ta nieźle opisuje najnowsze dokonanie nieumierającego bandu z Wysp Brytyjskich, czyli My Dying Bride. Ich nowy album nosi nazwę „For Lies I Sire” i niczym nie zaskakuje, tak samo jak dwa poprzedzające go wydawnictwa.
Słuchając dźwięków wydobywających się z „For Lies...” mam wrażenie, że Aaron i Andrew (tylko ci panowie pozostali ze starego składu) nostalgicznie chcieliby powrócić do czasów z „Turn Loose The Swans”, albo „The Angel and The Dark River”. Oczywiście nie do końca powrócić, gdyż w tym wszystkim czuć na kilometr feeling z ich poprzednich strasznie słabych dwóch płyt... Cóż, bardzo chcieli, ale niestety, na chęciach się skończyło.
Krążek ten zdominowany jest przez czyste wokalizy. Praktyczny brak agresywnych wokali Aarona sprawia, że to doomowe zadumanie przysparza mnie raczej o senny klimat, niż o tchnienie „przeznaczenia”. Napisałem prawie, gdyż w „ShadowHaunt” i w „ A Chapter in Loathing” śpiewak przypomina sobie, że przecież potrafi, że można jakimś growlikiem lub skrzekiem pociągnąć leciutko.
„ShadowHaunt” ma piękną linię skrzypiec i ciekawy bas, który prowadzi całość. Numer ten łechce lekko moje poczucie piękna, ale słuchając go, odczuwam pewny niedosyt. Za to drugi jest ogólnie słaby … to przysłowiowe chwytanie się ostrza brzytwy. Wstawki z blastami tutaj użyte są poza moja tolerancją na muzyczna głupotę. Rozumiem manewr, który prawdopodobnie miał ożywić te słabe, nużące aranżacje, ale blasty?! Czy ktoś jeszcze pamięta, kiedy MDB użyła takich patentów w swojej muzyce? Mi jakoś ciężko sobie przypomnieć. Może na pierwszej płycie? Ale na 100% to pewny nie jestem. Poza tym, blasty jak cholera nie pasują do doomu, to ma czarować, nie wkurwiać!!!
Jako takim numerem jest otwierający „My Body, A Funeral”, gdzie na dobra sprawę to raczej tytuł przykuwa tu najbardziej uwagę. Dobrym też jest „Santuario di Sangue”. Oczywiście w każdym z dziewięciu kawałków można znaleźć coś dobrego, ale to nie ratuje tego słabiutkiego dzieła.
Chyba już zawsze, gdy MDB będą wypuszczać swe nowe wypociny będę kręcił nosem i wspominał przeszłość. Kiedyś istniał dla nich ratunek, a nazywał się „34.788%... Complete”. Niestety nie poszli tą drogą, a szkoda, bo pewnie nadal lubiłbym ten zespół. Tak dostaliśmy trzecią kopię uganiania się za czymś, czego się nigdy nie złapie.
Na koniec dwa pytania: czy MDB jeszcze kiedyś pokaże nam, że żyje? Czy może za parę lat usłyszymy kolejna próbę gonienia za własnym ogonem? Na odpowiedź trochę poczekamy, tymczasem... Podsumowaniem „For Lies...” jest tytuł jednej z piosenek w niej zamieszczonych - „Echoes from a Hollow Soul” - tym to jest teraz twórczość MDB, echem dawnej świętości. Niczym więcej...

3 komentarze:

  1. Pi..enie i szopenie. Nie zgadzam się w całej rozciagłości. Piękny, urzekający album. Może i My Dying Bride grać 1000 razy to samo a skoro jest to piękne to ja ich za to kocham. Czemu wszyscy uganiają się za jakąś "innowacynością" i "nowością". Stara zasada-tego, co dobre się nie zmienia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie tak jak powiedział przedmówca.

    OdpowiedzUsuń
  3. No oczywiście macie prawo do swojego zdania. Ja tylko tęsknię do MDB, które było czymś wielkim, a nie samokopiującym siebie tworem.

    OdpowiedzUsuń