środa, 13 stycznia 2010

Dead Can Dance - Dead Can Dance


Wspaniałe były lata 80-te! Wtedy to powstawały niezapomniane kapele, jak na przykład Dead Can Dance. Ich debiut datuje się na 1984 rok, kiedy to wypuścili jedyny w swej historii post-punkowy album pod tytułem „Dead Can Dance”. Jedyny, dlatego, że późniejsze ich wydawnictwa z post-punkiem miały już niewiele wspólnego.
Recenzja ta będzie traktować o reedycji tego albumu, który zawiera jednocześnie Ep-kę „Garden of the Arcane Delights”, czyli cztery dodatkowe kawałki. Ogólnie rzecz ujmując, różnicy w stylu nie słychać żadnej, więc potraktuje to jako jedno czternastoutworowe dzieło.
Płyta ta jednak dzieli się słyszalnie na dwie części. Wymienione części nie są równe i w żadne sposób wyeksponowane przez wydawnictwo we wkładce. To podzielenie wynika ze stylu grania. Mamy tu kawałki typowo post-punkowe, takie jak: „The Trial”, „Fortune”, „A Passage in Time”, czy też ten z wokalem Lisy Garrard - „Threshold”, oraz te w stylu darkwave, world music, lecz songi te to dopiero nieśmiały, choć poważny, pierwszy krok na tej ścieżce.
Właśnie tego możecie się spodziewać po tym krążku. Dużo wpływów i lekkiego powiewu przyszłości. Jednakże ta „dwoistość” jest niestety minusem tego albumu. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, iż „średnia” to płyta, a na pewno najgorsza z twórczości DCD. Jednak myślę, że trzeba im wybaczyć, gdyż to, co niektórzy z nas przeżyli słuchając ich następnych dzieł, jest nie do opisania.
Dobrymi numerami, takimi, które się odznaczają są: „Fortune”, „Musica Eternal”, „A Passage in Time” i „In Power We Entrust the Love Advocated”.
Tak czy inaczej polecam te dźwięki. Klimat tego krążka to to, co w latach 80-tych wiodło do przodu większość młodych, szukających nowych brzmień, ludzi. I przecież nadal może to być odkryciem, wystarczy sięgnąć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz