czwartek, 10 września 2009

Cross Examination - Menace II Sobriety


Już pierwsze riffy objawiły mi prawdę, thrash metal powraca i to w starym stylu, gdzie brzmienie jest brudne, a gitary szybkie niczym błyskawice. Płyta „Menace II Sobriety” zespołu Cross Examination jest właśnie tego przykładem. W 2004 roku reinkarnował się jeden z najdzikszych styli w ciężkiej muzyce i w tym to roku powstał też ten zespół.
Na ich debiutanckim krążku mamy dwanaście kompozycji w tym intro „Return Of The Shredder” i outro „The Wimp Chipper”. Całość mieści się w dwudziestu sześciu minutach, więc wyobraźcie sobie, jaka to dzika jazda. Mamy tu thrash/crossover w wielkim stylu. Nie ma tu zwolnień, to płyta dla wytrwałych, starej daty thrasowców, którzy kochali takie kapele jak D.R.I. czy też Municipal Waste. Przez to właśnie, nie za bardzo wszystko mi w tej produkcji podchodzi, gdyż nigdy nie byłem fanem tych bandów.
Minusem tego wydawnictwa jest na pewno wokal. Ciągły krzyk, wysoki, bezpłciowy, jednostajny. Brak w nim emocji. Słuchając „Maximum Overchill” albo „Collateral Jam-Age” nigdy nie jestem w stanie powiedzieć, który jest, który. Przez śpiew Devil Dana wszystko jest takie samo, ale w sumie to właśnie z tego słynęły te stare kapele. I chylę czoła młodym ludziom z Cross Examination, dzięki nim powróciła stara, dobra młócka:)
W łojeniu Cross Examination można odnaleźć dużo czarnego humoru, pochwałę dla alkoholu i innych używek, oraz naturalnie imprezowania. Wszystkich zainteresowanych odsyłam do wideo krążącego po necie z dnia, kiedy imprezowali wydając ten album. Klimat tego występu mówi wszystko.
Jeżeli oldschool jest dla Ciebie wszystkim to zakochasz się w tych dźwiękach bez pamięci. Jeżeli nie, to i tak sięgnij po „Menace II Sobriety”, bo warto. Nadchodzi nowa era thrashu, a Cross Examination idzie w pierwszym szeregu niosąc sztandar zniszczenia...

2 komentarze:

  1. Czołgiem :)

    Przesłuchałem, zaciekawiony bardzo emocjonalną recenzją. Długo już nie miałem okazji wsłuchiwać sięw płytę thrashową z takim zaciekawieniem. Oczekiwałem każdego nadchodzącego dźwięku z nadzieją na kolejny coraz lepszy. Z każdym utworem, który przemijał miałem wciąż to samo pragnienie - przybić grardłowemu genitalia grubym ćwiekiem do najbliższego drewnianego mostu - albo się krzykacz nauczy "normalnie" wykorzystywać swoje umiejętności, gdyż potencjał jak najbardziej posiada, albo sobie coś w końcu urwie i wtedy będzie miał powód żeby tak wysoko piszczeć. Bydlę, nie umyte z gnojówki bydlę, jak można tak zniweczyć ogólne, bardzo dobre wrażenie odbioru "prawie" genialnego albumu. To już przynajmniej drugi thrshowy zespół którego wokalista tak niemiło mnie zaskoczył - pierwszym był Ritual Carnage - adekwatna sytuacja, gitary i sekcja boska w swym uporządkowanym chaosie, a wokal aż się prosi żeby od reszty zespołu usłyszał słowa, po których "będzie czuł podniecenie na samą myśl o zbliżającej się podróży" :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehehe, może wybierzemy się na polowanie. Genitalia będą fruwać:P A tak szczerze, to spartolona robota, ale to nie pierwszy, nie ostatni raz...

    OdpowiedzUsuń