środa, 16 września 2009

Dagoba - Face The Colossus


Czy kiedykolwiek zostaliście ofiarami recenzji? Bo ja tak i niestety nie mówię tu tylko o tej jednej płycie, którą właśnie mam zamiar sam zrecenzować. Recenzja, która sprawiła, że to czytacie, zamieszczona była w jednym z większych choć młodych czasopism o mocnej muzyce. Autor tego tekstu recenzowany zespół porównał do wielkich zespołów z ciężkiej sceny. Były to Pantera, Machine Head i Fear Factory.
Ślinka poleciała mi od samego patrzenia na nazwy tych trzech. Niestety, ten ktoś był w wielkim błędzie. W „Face the Colossus”, ostatniej płycie Dagoby, wypuszczonej w 2008 roku, wcale nie słychać wspomnianej wyżej trójki.
Styl grający przez tą francuską grupę oscyluje między groove, nu a industrial metalem, choć osobiście nie zgodzę się co do industrialu – gdyż to określenie w ich przypadku jest lekką przesadą. Jeżeli wstawki klawiszowe i niektóre riffy miałyby go przypominać, to chyba ktoś tu nie wie, o czym pisze.
Gdy za pierwszym razem usłyszałem dźwięki „Abyssal” poczułem, że to może być ciekawa pozycja. Jednak niestety, im dalej, tym mniej podobało mi się to, co słyszałem. Większość kompozycji z tego krążka jest po prostu mieszanką metal coru, nu metalu i innych tego typu rzeczy. A wszystko to jest przesiąknięte amerykańskim graniem, skąd w sumie pochodzą owe style. I tak niefortunnie album ten trafił na zagorzałego przeciwnika tego typu grania. Ten nowoczesny styl ciężkiej muzyki nie przemawia do mnie, ale pomimo to męczyłem się, słuchając całości materiału z „Face...”. Nie wiem, dlaczego tak naprawdę nie cierpię takiego grania? Zastanawiałem się, czy to może melodyjne wokalizy, takie jak w „Back From Life”, „Somebody Died Tonight”, czy też może w „The World in Between”. Czy może chodzi tu o rytmy?
Pomimo całej mojej niechęci dostrzegłem w tym jednak coś ciekawego. Po pierwsze klawisze. To naprawdę wyczyn. Dzięki tym dźwiękom da się tego słuchać. Tworzą one piękne tło i lekko tajemniczy klimat. Drugą rzeczą są dwa krótkie instrumentalne numery. Wspomniany wcześniej „Abyssal” i „Transylvania”, ten drugi z lekkim zabarwieniem etnicznym.
Niestety to nie wystarczyło by napisać pozytywną recenzję o Dagobie, a szalę przechylił kawałek dziewiąty „Silence #3”. Myślałem, że zaraz włączę American Pie, zapale jointa i poudaje idiotę. To typowe, słodkawe prawie emo granie – ohydne na dłuższa metę. I jeszcze do tego brzmienie. Przecież to wcale nie jest ciężkie. Shawter (wokalista) i ekipa mogli się bardziej postarać.
Podsumowując .... mam nadzieje, że zarówno wam jak i mi nie będzie się często przytrafiał tego typu wypadek, bycia ofiarą recenzji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz