czwartek, 10 września 2009

Swallow The Sun - Plague Of Butterflies


Oczarowuje od samego początku... Wolne tempa, ciekawe melodie. Smutek, rozpacz... i ciągłe oczekiwanie. Oto przed wami (jeżeli tylko tego będziecie chcieli) „Plague Of Butterflies”. Ostatnie wydawnictwo fińskiego Swallow The Sun. Ep-ka. Tytułowy numer, który rozciąga się na prawie trzydzieści pięć minut. To doom/death metalowe dzieło atakuje niespodziewanie. Wbijając się nam głęboko w czaszkę sprawia, że pragniemy więcej z każdą nadchodzącą minutą.
Spokojny, nastrojowy i lekko hipnotyczny, normalny wokal Mikko Kotamäki jest niczym w porównaniu z jego dwoma pozostałymi stylami. Głęboki brutalny growl i piekielny, pełen furii skrzek – to pozostałe dwa. One to w szczególności nadają sensu temu albumowi, gdyż niektóre przerwy, spokojniejsze grania w ogóle bez wokalu, są lekko przynudzające, zbyt rozciągnięte. Ale gdy Mikko wraca od razu robi się lepiej.
Plaga Motyli to eksperyment, który jednak nie do końca wypalił. Miał to być balet, pierwszy (chyba) metal połączony z baletem. Jednak nie wyszło i za to mamy tę płytę. Oprócz plagi, mamy tu jeszcze cztery kawałki, pochodzące z pierwszego ich dema „Out of This Gloomy Light”. To zapychacze, ale całkiem ciekawe. Sprawiają, że całość trwa nieco ponad godzinę.
Ale wracając do naszego dzieła... Składa się on z trzech części - Losing the Sunsets, Plague of Butterflies i „Evael 10:00”. Pierwsza jest mieszanką agresji i melancholii. Druga to czyste szaleństwo plagi motyli, zmieszane z zadumaniem. Trzecia z kolei zaczyna się szumem fal, dalekimi odgłosami kroków na piasku, dźwiękiem płynącej wody. To tylko uśpi waszą czujność. Uderzenie będzie potężne i powali was na kolana. Wolne i mocne - takie to jest naprawdę. To esencja doom/deathu, choć wolę z tego przytłaczający death, kiedy Mikko rozrywa mnie na strzępy, niż domowe motywy, ale to nic. To prawdziwe mistrzostwo świata.
Niestety trzeba dać się porwać tej muzyce. Nie jest ona łatwa w odbiorze. Poza tym, posiada minusy, choć są niewielkie i pochodzą tylko z niedoskonałości brzmienia tej płyty. Gitary niestety mogłyby trochę lepiej brzmieć, szczególnie te cięższe. Choć mają niesamowitą moc, to panowie ze Swallow nie wyciągnęli z nich wszystkiego czego się dało . Rekomenduję o wymianę gitarzystów, oni chyba bardziej wolą grać death’n’roll w ich macierzystym Murder in Art.
Ta plaga powinna się rozprzestrzenić, sam zacznę zagłębiać się w ich twórczość. Pierwszy raz się z nimi zetknąłem i jest naprawdę świetnie, chcę więcej! Wam powiem tylko jedno – nie czekajcie! To warto poznać.

2 komentarze:

  1. Czołgiem :)

    Faktycznie płyta nie jest zła, choćczego temu krążkowi jak dla mnie nadal brakuje. Czego? Dobre pytanie? A co do połczenia baletu i metalu - Entombed róznież pokusiło się na taki eksperyment, całkiem niedawno, chyba w 2005 roku eydali płytkę Unreal Estate, która była wykorzystana jako akompaniament do sztuki baletowej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiedziałem o tym:) Dzięki za info - obadamy:) A co do Swallow to się zgodzę, że czegoś brakuje, ale w dzisiejszych czasach trudno znaleźć coś perfekcyjnego.

    OdpowiedzUsuń