czwartek, 17 września 2009

Morbid Angel - Altars of Madness


Powroty do korzeni bywają zaskakujące. Niekiedy stara płyta podobająca się nam kiedyś, puszczona po latach zostaje odkryta na nowo. Innym razem coś podobające nam się tylko trochę, w przyszłości rozmontowuje naszą świadomość na kawałeczki, nie pozostawiając nam nic oprócz uwielbienia.
Tak stało się ze mną ostatnio, kiedy do mojego odtwarzacza zawędrował pierwszy album Morbid Angel - „Altars of Madness”. Zawsze szalałem przy tych dźwiękach, ale dopiero teraz, po wielu latach, zostałem powalony na ziemie. Cios zadany był wielostopniowo. Najpierw zostałem zdominowany przez prostotę i konsekwencje. Później przez energie i agresje. Wreszcie riffy i klimat dokończyły dzieła zniszczenia ...
Chyba nie muszę mówić o takich utworach jak „Immortal Rites”, „Chapel Of Ghouls” czy „Maze of Torment”. To takie klasyki death metalu, o których się po prostu nie mówi. To genialne arcydzieła gatunku. Jak i zresztą pozostałe, więc o czym tu pisać, skoro całość od początku do końca to po prostu mistrzostwo świata ???!!!
Zajmę się więc może historią. Kiedy „Altars...” wyszedł na światło dzienne, nigdy wcześniej nie został nagrany album death metalowy, który miałby taki klimat. To na niej pierwszy raz death metal został „połączony” z mrocznym black metalowym feelingiem, nie zmieniając oczywiście stylu. To tylko klimat – ciemny, owiany chłodem, patetyczny do granic szaleństwa, sprawił, że można to porównać z blackiem.
David Vincent, Pete Sandowal i oczywiście Trey Azagthoth – nieświęta trójca. Na „Altars of Madness” stworzyli dla nas pierwotne zło!!! Kiedy słucham tych dźwięków, tęsknię do deathu metalu, takiego, jaki był kiedyś. Teraz zostaje mi tylko wspominać, bo dzieł takich jak to już nigdy nie będzie.
Cholera, daję juz spokój, nie mam pojęcia o czym pisać, bo tego trzeba posłuchać. Oddać się bez końca otchłaniom – „Ia iak sakkakh iak sakkakth Ia shaxul Ia kingu ia cthulu ia azbul Ia azabua!!!” Czyste szaleństwo!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz