sobota, 6 marca 2010

Enigma - Seven Lives Many Faces


Słuchając dźwięków „Seven Lives Many Faces” myślę sobie - jestem konserwatystą, jeżeli chodzi o ten zespół. Podoba mi się to, co stworzyli kiedyś i każda, choćby nie wiem jak niesamowita próba dotarcia do mnie nowego materiału nie ma racji bytu. Pomimo tego muzyka z ostatniego, siódmego albumu Enigma na pewno jest ciekawa i oryginalna (w pewnych chwilach). Może do mnie nie trafiać, ale to nie znaczy, że mam mieszać ją z błotem.
Najbardziej wymownym dla mnie momentem z dwunastu utworów stworzonych przez Michaela Cretu jest „The Same Parents”, ale przez moje spaczenie metalem w niektórych momentach tegoż słyszę dokonania Ulver. Enigma zabiera nas w podróż siedmiu istnień. A cóż się za tym kryje? Muzyczna paleta barw, która zaczaruje słuchacza aż do końca, jeżeli się tylko skusi. Pewne jest też to, że ludzie szukający spokoju w muzyce będą odpływać przy dźwiękach tej płyty. No bo po to właśnie jest ona stworzona, by móc podróżować po zakamarkach naszego wewnętrznego wszechświata.
Tym razem znów, tak jak to bywało na wcześniejszych albumach, mamy początek, który nazwałbym absolutnym. „Encounters” jest jakby kontaktem ze wszechrzeczą. Słychać w nim szum oceanu, czuć wielkość i głębię kosmosu. Słuchając go odczuwam pokorę, tak jak wtedy, kiedy patrzę na wielką górę i wiem, że człowiek nigdy takiego czegoś nie stworzy... Oczywiście jak to bywało w przeszłości, tak i tu możemy znaleźć wątki erotyczne. Tym razem wplecione są one w „Je T'aime Till My Dying Day”. Nie są jednak tak bardzo wyeksponowane jak w „The Principles of Lust” z wiadomej płyty. Tutaj rządzi raczej subtelność, romantyczny erotyzm, powolny i ciepły.
Pomimo tego, że krążek ten jest tak monumentalny i piękny, to jednak do mnie nie trafia, jak już wspomniałem na początku. A wszystko to przez jeden aspekt - Enigma stała się nowoczesna, już nie tak średniowieczna, jak to bywało w przeszłości. Dlatego, pomimo niesamowitego połączenia starego z nowym na „Seven Lives”, to nie muza dla mnie. Nie odnajduje się tu, nawet gdybym chciał. Nawet „Déjà Vu”, gdzie słychać sample z takich kawałków jak - „Morphing Thru Time” i „Prism of Life” z ciekawej trzeciej płyty „Le Roi Est Mort, Vive Le Roi!, Michael Cretu jakoś mnie nie przekonuje. Kurde, zastanawiam się, czy nie straciłem poczucia piękna?
Pewnie czyta się to wszystko lekko chaotycznie, ale tak właśnie na mnie działa ta płyta. Może za mało czasu jej poświęciłem, nie wczułem się wystarczająco dobrze, by odkryć jej piękno. A może po prostu nie jest ona dla mnie? Tak czy inaczej, kto szuka pięknych dźwięków z pogranicza new age/electronic, to coś dla niego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz