sobota, 6 marca 2010

Pain Of Salvation - One Hour By The Concrete Lake


„One Hour By The Concrete Lake” to moje pierwsze zetknięcie się z tym zespołem. W sumie jakieś pięć lat temu, kiedy krążek ten wpadł w moje ręce, jakoś go zbyłem, odsunąłem na później. Tylko to „później” trwało parę lat. Teraz sięgam po niego znów i nie żałuje, że nie przesłuchałem go dobrze w przeszłości.
Po pierwszym przesłuchaniu byłem zawiedziony. Skoro jest to progresywny metal, to gdzie ta progresja w dogłębnym jej znaczeniu? Nie zrozumcie mnie źle, oni rzeczywiście ją grają, ale przecież progresja to coś nowego, coś, co się dopiero odkryło, to podążanie do przodu. Tak powinno być, ale z tą płytą wcale tak nie jest. Przez cały czas trwania albumu słyszę zapożyczenia. Pain of Salvation to dobry zespół, ale za cholerę nic nie wnieśli tą płytą do progresu.
Najbliżej jest im do Dream Theater, no ale przecież ten zespół też zapożycza od wielkich tego stylu, tylko w odróżnieniu od recenzowanej grupy, Amerykanie robią to z klasą i niesamowitą energią. Poza tym słychać tu też Faset Warning i Savatage i jeszcze kilka innych, ale nie będę wam wyliczał wszystkie. Na drugiej płycie Szwedów nie ma polotu, energia może i by się znalazła, tak samo jak i profesjonalizm. Nie zabiorę im umiejętności grania, bo ta jest na najwyższym poziomie, no ale jednak to nie wszystko.
Wracając do płyty... Jest to koncept album, opowiadający o problemie istnienia broni masowej zagłady w naszym świecie. Główny bohater siedzący w tym biznesie przechodzi moralną czkawkę. Temat jest niezły i oprawa liryczna też niczego sobie. Tylko muzyka... Pierwszą rzeczą na którą zwróciłem uwagę to wokal. Daniel Gildenlow posiada ciekawą barwę, ale jego wokalne aranżacje są co najmniej dziwne. Śpiewa on tak, jakby sam nie wiedział, jak ma to robić. Następną rzeczą jest stylistyka i brzmienie. Obydwa aspekty są zaczerpnięte z końca lat 80-tych i początku 90-tych. Nie rozumiem po co, ale dobra. To był ich wybór.
Tak jak na wszystkich tego typu wydawnictwach, tak i tu można znaleźć ciekawe momenty, ale niestety ani grama oryginalności. Ciekaw jednak jestem, jak im szło na kolejnych albumach, bo pewne jest to, że zespół ma ambicje. Podsumowując, płyta średnia, ale nie tragiczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz