środa, 12 maja 2010

Hey – Karma


Jakoś dziwne jest to, że dużo ludzi albo nie słucha, albo nie poważa polskiej muzyki. Sam nie jestem wielkim fanem polskiego grania, choć mam swoje ulubione typy. Zespół Hey był zawsze gdzieś obok, ani mnie nie ziębił, ani nie grzał, po prostu był. Teraz znam już kilka płyt i nie żałuje, że je poznałem, ale gdybym ich nie poznał, to bym dużo nie stracił…
Album, który mnie zaciekawił (ale oczywiście tylko troszeczkę) nosi nazwę „Karma”. To ich piąta płyta z 1997 roku. Po okładce z pacyfką i oczywiście po tytule spodziewałem się jakiegoś rocka psychodelicznego, albo chociaż jakiegoś hipisowskiego akcentu. Niestety, w tym albumie nic takiego nie ma (prawie). A co jest? Mamy tu mocny otwierający utwór „Zakochani”, z ciekawym tekstem, gdzie to Katarzyna Nosowska śpiewa o tych błądzących w obłokach ludziach trochę inaczej, niż się to zwykło czynić. Ciekawie, ale nie porywająco.
Przebojem tego krążka jest numer trzeci o nazwie „Katasza”. Śmieszny tekst, z lekka piosenkowe wykonanie, czyni ten numer bardzo chwytliwym i wpadającym w ucho. Ciekawą historię przedstawia balladka „O Podglądaniu”. Dzięki niemu słychać, że Kasia coraz bardziej odchodzi od rockowego śpiewania, że już nie do końca jej leży ten styl. Podobnie jest z inną wolną piosenką „O Suszeniu”.
Na albumie pojawia się też trochę nowych rytmów, a mianowicie w utworach „Że”, „Dosyć Poważnie” i „To Trzeba Lubić”. Jednak niczego nowego nie wnoszą do muzyki, po prostu to małe eksperymenty. Tak jak bywało na poprzednich krążkach Hey, tak też i tu kawałki anglojęzyczne są średniej jakości. Choć z lekka patrzę przychylnym okiem na „Saskias Life”, dzięki ciekawej aranżacji, to jednak nie czuć w nim większego polotu.
I został jeszcze kawałek tytułowy. (To właśnie jest to prawie). „Karma” z lekka posiada psychodeliczne dźwięki, transowy rytm i gdyby tylko go bardziej rozbudować, poszerzyć, upiększyć, może nawet wstawić ścieżkę wokalną to mogłoby coś z niego być. Tak jest on tylko końcem albumu, który szczerze mówiąc jest taki sobie.
Niby ambicje są, ale rzekłbym, że to raczej balansowanie między przebojowością, a chęcią tworzenia czegoś ambitnego. Cóż, pewnie od fanów bym oberwał, ale niestety tak czuję tą piątą płytkę Hey'a. Nic szczególnego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz