poniedziałek, 10 maja 2010

Relacja - Rotting Christ, Lost Soul, Crionics, Naumachia, Strandhogg – Bydgoszcz, Klub Estrada, 22.04.2010

Witam, dziś coś nowego na blogu, a mianowicie relacja z koncertu. zapraszam do czytania!


Dzięki wydaniu najnowszej płyty - „Aealo” Rotting Christ zawitał do naszego kraju na małą trasę. Planowano aż jedenaście koncertów, co jest nie lada gratką dla fanów tej formacji, z czego niestety cztery zostały odwołane. A tak na marginesie, to nie często zdarza się coś tak wielkiego, bo ile zagranicznych zespołów uczyniło coś podobnego w przeszłości? Odpowiedź na to pytanie zostawię na kiedy indziej, teraz zajmę się sprawozdaniem z jednego z występów tej greckiej grupy.
Dzięki uprzejmości sił wyższych miałem możliwości zobaczyć Rottingów w Bydgoszczy w klubie „Estrada”. To było moje pierwsze zetknięcie się z tym zespołem jak i z tym miejscem. Knajpka ta wypadła pozytywnie i jeżeli ktokolwiek z was będzie miał możliwości odwiedzenia jej w przyszłości na jakimkolwiek koncercie, polecam. Ostatnimi czasy występy metalowych zespołów w klubach polski to jedna wielka żenada, coraz rzadziej zdarza się, by nagłośnienie było w porządku, coraz częściej zaś, że wychodząc z jakiegoś tam koncerciku słyszymy przez pewien czas przeciągły pisk w uszach, przez to podzielamy los akustyka, który jest głuchy. No ale do rzeczy...
Wieczór otwierał występ poznańskiej grupy black metalowej Strandhogg. Znałem dobrze wcześniej wyczyny tych blackowców i mówiąc szczerze, czekałem na ich przedstawienie. Nie zawiodłem się. Było czarno, agresywnie, wręcz morderczo. Półgodzinny set w ich wykonaniu był klasycznym obrazem czarnej sztuki, bezprecedensowym kopem w krocze. I choć reakcja publiki nie była zbyt entuzjastyczna, gdyż ludzi szalejących pod sceną można by policzyć na palcach dwóch dłoni, to jednak nie zmienia faktu, że dali czadu. Poza tym grupa ta nadal jest mało znana w naszym małym kraiku, więc to naturalne.
Zaskoczeniem dla mnie był widok wokalisty, gdyż z tego co pamiętałem człowiek, który czynił wcześniej honory w Strandhogg był łysy, a tu widziałem pana w długich włosach. Po koncercie okazało się, że to nowy nabytek. Michal przyszedł z Carpe Octem, innej poznańskiej formacji i muszę przyznać, że wpasował się w Strandhogg całkowicie. Kawałki, jakie mogliśmy usłyszeć to głównie kompozycje z ich pierwszej płyty - „Ritualistic Plague (Evangelical Death Apotheosis)”, ale nie tylko. Jednym z nich był utwór z ich jeszcze nie nagranego wydawnictwa, które ma ukazać się pod koniec roku, będzie to EP-ka o tytule „In Eternal Fire” Poza tym, na sam koniec, dostaliśmy cover Slayera – Black Magic.
Po szybkiej wymianie sprzętu i małej próbie dźwięku, na scenę wkroczyli panowie z Naumachia. Występ ich był najgorszym ze wszystkich tego wieczoru, co było widoczne w reakcji widowni. Wszyscy stali od sceny w odległości trzech metrów, tylko patrząc i słuchając ściany dźwięku z której co jakiś czas wydostawały się jakieś czytelne nuty. Można powiedzieć jedno, że proporcjonalność bawiących się ludzi jest wprost proporcjonalna do jakości zespołu. Niestety spektakl w ich wykonaniu był książkowym przykładem spartolonej akustyki. Wszystko było za głośno. Dziwi najbardziej to, że poprzedzający Naumachie, Strandhogg brzmiał znakomicie. Nie mam nic więcej do dodania, no chyba, że jedną rzecz... Naumachia musi znaleźć kogoś, kto profesjonalnie będzie nagłaśniał ich występy, bo jeżeli ten show nie był błędem w sztuce, to raczej nigdy nie zostaną dobrze przyjęci przez ludzi.
Następnym suportem miał być krakowski Crionics. Chwilowa przerwa techniczna pokazała nam panów, których mieliśmy za chwile zobaczyć w akcji. Szczególną uwagę przykuła osoba Rafała "Brovara" Brauera, basisty tegoż bandu. Wszystko dzięki twarzy całej pokrytej białym pyłem. W połączeniu z jego blond włosami facet wyglądał jak śmierć.
Przerwa był krótka i to się im chwali. Pierwsze spostrzeżenia z ich występu to to, że panowie zachowują się jak prawdziwe gwiazdy, co nie jest złe, gdyż technika i profesjonalizm wylewała się z każdego ich ruchu. Widać, że Crionics ma wyznaczony cel i dąży do niego wszelkimi możliwymi sposobami.
Materiał przedstawiony przez nich to numery z ich ostatniej płyty, plus dwa utwory z ich najnowszej, jeszcze nie wydanej EP-ki „N.O.I.R.”. Pierwszym był „Scapegoat (Welcome to Necropolis)” a drugim był kończący cały set cover Immortal - „Blashyrk (Mighty Ravendark)”.
Przez cały ich występ, najbardziej widocznym człowiekiem zespołu był perkusista, który dwoił się i troił, by pokazać, że stać go na zajebistą grę. Był to gość specjalny, niejaki James Stewart, który dołączył do Crionics na tę trasę. Powodem była druga praca Pawła Jaroszewicza, a mianowicie inny zespół. Paweł razem z Vader w tym samym czasie był w USA na trasie dwudziestopięciolecia Overkill. Dobre wrażenie zrobił również frontman. Przemyslaw "Quazarre" Olbryt dodał do muzyki Crionics normalne wokalizy i choć słabo było słychać jego ekscesy, to jednak to, co dolatywało do moich uszu było bardzo ciekawe. Publika pożegnała ich wielkimi brawami, choć nie specjalnie smutnymi, gdyż następnym zespołem, który miał nas zaszczycić swoją obecnością miał być wrocławski Lost Soul.
Po ich ostatniej płytce, która zamieszała trochę na naszej biało-czerwonej polskiej szachownicy, każdy był ciekaw, jak nowy materiał sprzeda się na koncertach. Tak samo jak w przypadku Crionics nie trzeba było długo czekać na Jacka i spółkę. Grecki z nowym składem zaczęli od pierwszego utworu z „Immerse in Infinity”, czyli od „Revival”. Nie by to oczywiście jedyny kawałek z tego krążka. Usłyszeliśmy jeszcze „216”, „Breath of Nibiru” i „...if the Dead Can Speak”. Na tym ostatnim tłumy szalały, kawałek rządzi na koncertach. Miejmy nadzieje, że w przyszłości Lost Soul pójdzie jeszcze bardziej w tym kierunku. Poza tymi usłyszeliśmy jeszcze dwa kawałki, jeden pochodził z pierwszego dema, a drugi z płyty „Chaostream”.
Death metalowa masakra, tak można podsumować ich występ. Choć sam nigdy nie byłem wielkim fanem tego bandu, to jednak z czystym sercem mogę powiedzieć, że Lost Soul królują na scenie. Ale jak to bywa w życiu, to co dobre, szybko się kończy i Wrocławianie zeszli z desek sceny. Nadchodził czas na gwiazdę wieczoru...
Rotting Christ od pierwszy taktów wywołał chaos latających ciał pod sceną Estrady. Ogólnie rzecz biorąc, utwory, jakie zaprezentowali, to w przerażającej większości kawałki z ich ostatniej płyty „Aealo”. Między innymi usłyszeliśmy „Eon Aenaos”, „Demonon”, „VrosisNoctis Era”. Ale pojawiły się też kompozycje z trzech poprzednich albumów. Najlepiej przyjętym był „In Domine Sathana”. Na nim publika oszalała doszczętnie, skandując razem z Sakisem refren. Las rąk, krzyki dziesiątek gardeł, zapach potu i ogólny chaos. Tak to wyglądało w oczach obserwatora.
Zabawa była przednia, piwo lało się strumieniami do gardeł obserwatorów, jak i również na ich ubrania. Sakis poruszał publicznością, zachęcając wszystkich do wspólnych harców pod sceną, ale nie było to potrzebne, starczyła muzyka. To ona wydobywała z polskich fanów Rotting energię, która mogłaby napędzić niejedną wielką maszynę.
Rotting Christ jako jedyni bisowali. Inne kapele z podziwu godną dyscypliną schodzili ze sceny, robiąc miejsce na gwiazdę wieczoru. Show był niesamowity i jestem pewien, że jeżeli Grecy zawitają jeszcze kiedyś do naszego kraju, pojadę ich zobaczyć. Wam radze zrobić to samo, gdyż to kapela warta zobaczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz