niedziela, 13 grudnia 2009

Anathema - Alternative 4


Spędziłem przy tej płycie setki godzin, jeżeli nie tysiące. Poznałem ją z każdej możliwej strony. Ale nawet po latach i tak potrafi mnie czymś zaskoczyć, wystarczy tylko dobrze się wsłuchać, bowiem jej historia jest wielowymiarowa, zaczynając od okładki, niby tak prosta, ale jednak z zamglonym tajemniczym przesłaniem. Białe tło, na nim skrzydła, które wydają się wcale nie przylegać do posągu Maryi, która zamiast twarzy ma zdjęcie, na którym Neil Armstrong stawia pierwsze kroki na księżycu. Kiedyś zastanawiałem się nad nią i wydaje mi się, że słowa Duncana Patersona „Visions from a dying brain I hope you don't understand” z utworu „Shroud of False” mówią nam wszystko to, co powinniśmy wiedzieć... A może prawda jest całkiem inna...
A co do muzyki... Wątpię, by znalazł się ktoś, kto przeszedłby obok niej kompletnie obojętnie. Jest magnetyczna, przyciąga uwagę słuchacza i trzyma w ryzach mocno. Dużą zasługą tego są kompozycje Duncana. „Lost Control”, utwór powstały na szkielecie trzech dźwięków. Minimalizm, smutek, samotność i szaleństwo w jednym wyciekają z niego hektolitrami. A tytułowy „Alternative 4” to najbardziej złowieszczy kawałek w historii tego pana, i tego zespołu. Nie chcę nawet wiedzieć, o czym myślał Duncan pisząc go. Wiem za to jedno, uważajcie z tą muzyką, bo otwarcie się na nią może spowodować tylko jedno: „I've opened my mind and darkened my entire life”.
Ale nie tylko Duncan stworzył ten album, dużą rolę odegrał w nim również Danny Cavanagh. On to napisał, sztandarowy kawałek tej płyty, prawie zawsze otwierający ich koncerty, mowa o „Fragile Dreams”. Przez lata ciągle zmieniała się rzecz, która czyniła go jednym z moich ulubionych momentów tego krążka. Ale już od dawna stanęło na linii basu. Choć ten numer stworzył Danny, to Duncan nadał mu niesamowitej głębi, szczególnie w czasie zwrotek.
Kolejnym niesamowitym dziełem Danny'ego jest „Inner Silence”. To trochę ponad trzy minuty romantyczno-tęsknącej muzyki, zaczynającej się od wstępu na fortepian. Nigdy wcześniej ani później żaden utwór nie wzbudził we mnie takich uczuć. Ten tekst, pełen emocji śpiew Vincenta, solówka i uderzenia stopy imitujące uderzenia serca... To wszystko tworzy obraz, który ima się wszelkim opisom. To trzeba poczuć.
Ale też i Vincent dorzucił swoje trzy grosze, nagrywając „Re-Connect” najbardziej żywy, ale też i najbardziej szalony numer na płycie. Również perkusista Shaun Steels , który zagrał w Anathemie tylko na tym albumie zrobił to genialnie i dzięki niemu koło tego dzieła się zamyka... i otwiera dla każdego z nas, pragnących nowych emocjonalnych wstrząsów.
Zakończę chyba już tę recenzję, gdyż wyjdzie (jeżeli już nie wyszła) z tego pochwalna pieśń, a nie o to mi chodziło. Uwierzcie, mógłbym tak jeszcze długo opisywać każdy, choćby najmniejszy akcent, jaki udało mi się wychwycić w czasie słuchania tych dźwięków. Niech każdy z was po przeczytaniu tych słów sięgnie po nią (jeśli jeszcze tego nie zrobił) i da jej szansę, a przekonacie się, ta muzyka to coś wielkiego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz