czwartek, 31 grudnia 2009

Morbid Angel - Gateways To Annihilation

Ostatnimi czasy dostałem muzycznej sraczki z powodu nowych badziewnych rzeczy, które wyszły w minionych latach. Miałem dość słuchania i pisania o słabej muzie. Zapragnąłem więc wrócić, cofnąć się trochę w czasie, wydobyć coś dobrego z otchłani przeszłości. Tak to sięgnąłem po szósty album w dorobku amerykańskiej formacji Morbid Angel. „Gateways To Annihilation” był dla mnie wybawieniem... Od samego początku, kiedy tylko rozbrzmiały dźwięki „Kawazu” szyderczy uśmiech zagościł znów na moich ustach. Gdy szaleńcze brzęczenie owadów wszechświata przeszło w gitarowe riffy „Summoning Redemption”, ja już klękałem na kolanach w geście hołdu. Tak się powinno grać!!! To dźwięki płynące z czystej, szaleńczej miłości do czarnej, śmiercionośnej muzyki. Każda nuta obwieszcza to wszem i wobec. Płyta ta to niejako powrót. Powrót do czasów świetności Morbidów z czasów „Covenant”. Między tą szóstą, a trzecią płytą, też można było znaleźć dużo ciekawych, piorunujących numerów, ale dopiero ten krążek potwierdził wielką prawdę – Morbid Angel jest wielki! Ale też i zaskakujący... Utwory znajdujące się na tym wydawnictwie nie są tak szybkie, jak na poprzednim albumie, ale raczej osadzone w średnich tempach, gdzie króluje podwójna stopa, a nie mordercze blasty. Przecież to nic nowego, tak właśnie powinien brzmieć prawdziwy death metal; huragany stóp, a nie chaos werbla. Świetnym na to przykładem jest „He Who Sleeps” albo „At One With Nothing”. Obydwa w niesamowitym klimacie, gdzie ciężar bierze górę nad wszystkim. Ale oczywiście są tu też ciekawe szybsze numery, tak jak „I” lub „Ageless, Still I Am”. Ciekawostką ze wszystkich jedenastu kawałków jest „Secured Limitations”, gdzie Trey Azagthoth oprócz swej gry na gitarze atakuje nas swym niesamowitym wokalem. Porównując jego wrzaski do growlingu Tuckera, Trey wypada niesamowicie diabelsko, aż żal bierze, że tylko tutaj postanowił pokazać, na co go stać. Wydawnictwo to nie jest może rewolucyjne w historii tego zespołu, ale na pewno wpłynęło na wiele innych w tym naszego rodzimego Behemotha. Posłuchajcie jak brzmiał przez 2000 rokiem, a jak później, kiedy „Gateways…” wyszło na światło dnia…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz