wtorek, 1 grudnia 2009

Anathema - The Silent Enigma


The Silent Enigma – to arcydzieło doomu, jedyne w swoim rodzaju. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nikomu nie udało się nagrać albumu, który byłby tak przepełniony bólem, smutkiem, nostalgią, ale także agresją, ciszą, samotnością... I tajemnicą. Szczerze, to myślę, że każda próba opisania tego dzieła skazana jest na porażkę. A jeżeli już ktoś tak jak ja, próbuje to zrobić, zdoła tylko uchwycić jej część, gdyż całość jest niepojęta.
Drugi album w dorobku Anathemy, przez niektórych nazwany najlepszym w ich historii (również przeze mnie). Można by wymazać wszystkie inne przez nich nagrane płyty i wrzucić w niepamięć, ale to nic by nie dało, bo nadal dzięki Silent Enigmie byliby wielcy.
Słuchając dźwięków zapisanych na tym krążku zastanawiam się, co sprawia, że są one tak genialne. Przecież nie ma w tym niczego nowego, wszystkie patenty były wykorzystywane przez innych w przeszłości. Ale jednak połączenie ich specyficznie zagranego metalu z klimatem, jaki udało im się stworzyć sprawia, że to, co słyszę, nigdy mi się nie znudzi.
Wystarczy posłuchać takich utworów jak „Shroud of Frost” pełen bólu, męki, samotności. Tutaj nieskończoności i pytania o to, czy jest coś po drugiej stronie nabierają kształtów w naszych myślach. Fantazje te są tak namacalne, że prawie prawdziwe...
„Sunset of the Age” to z kolei kawał muzy, przy której można się kompletnie zatracić. Brak w nim agresji, ale za to mnóstwo energii, potrafiącej rozsadzić każdego, który tylko podda się czarowi. Podobnym jest „Nocturnal Emission”, tylko tutaj górę bierze wampiryczny erotyzm. Nie radze słuchać tego w momentach uniesienia, bo może polać się krew...
Nie zapomniałem oczywiście o numerze tytułowym. Tam romantyzm, tajemnice samotności, smutku i miłości splatają się w jeden piękny hymn pełen uczuć... Nigdzie nie znajdziecie czegoś takiego... I jeszcze jeden „A Dying Wish”, najdłuższy na płycie. Numer, który do tej pory można jeszcze usłyszeć na ich występach. W nim mamy wszystko to, co zawiera ta płyta, skondensowane do ośmiu minut dzieło sztuki łączące w sobie agresję i melancholię...
Ale przecież to nie wszystkie utwory, nie opisałem reszty... i nie zrobię już tego, gdyż i tak to, co napisałem nijak nie oddaje klimatu tego krążka. Tego trzeba posłuchać, przeżyć, strawić setki, jeżeli nie tysiące razy i dojść do wniosku, że nigdy nic już nie zrobi na nas takiego wrażenia jak „The Silent Enigma”. Nie ma już pieśni... zostaje tylko złudzenie ciszy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz