sobota, 19 grudnia 2009

Funeral - As the Light Does the Shadow


Oto przed wami recenzja kolejnego death/doom albumu. Tym razem jest to ostatnia płyta zespołu Funeral z Norwegii. Pewnie ci z was, co żyją dla tego dołującego gatunku wiedzą, że grupa ta jest jedną z prekursorów funeral doomu. Ale to już przeszłość, teraz Funeral, choć nadal są ciężcy i wolni do granic możliwości, to mieszają ten styl z pięknymi melodiami i klimatem symfonii.
Ich piąta w dorobku płyta nosi nazwę „As the Light Does the Shadow” i jest to jedno z lepszych dzieł 2008 roku, kiedy to wyszła na świat. Muzyka ukrywająca się pod tym tytułem jest ciężka w odbiorze. Po pierwsze przez wokal. Nie znajdziecie tu growlu, jak to bywa w tego typu wydawnictwach. Panowie dawno już zaniechali ten charakterystyczny dla tego stylu „śpiew”. Za to mamy tu monotonne zawodzenie, niby mnicha, który stracił swoja wiarę i łkając wzywa swojego stworzyciela, by zabrał jego dusze, rzucił ją w ciemność. I choć nie jestem i raczej nie zostanę fanem wokalu Frode Forsmo to ostatni utwór „Fallen One” zrobił na mnie nie lada wrażenie. Pieśń ta wyrwała się niby z średniowiecznego klasztoru. I tutaj, tak jak napisałem wyżej, mnisi a cappella zawodząc śpiewają hymn pochwalny dla upadłego oddając mu wszystko to, co mają - „Take my heart and eat it warm”. Niesamowity klimat, smutek, osamotnienie, ale też i szaleństwo wypływają z tego kawałka w postaci najcudowniejszego instrumentu na ziemi – ludzkiego głosu.
Po drugie... Dźwięki tego krążka nie należą do miłych rzeczy; są to dołujące, depresyjne stany muzycznej świadomości z ciężkim mięsistym brzmieniem, wbijającym w ziemię z siłą młota. Nie dziwię się już, że Funeral nazywany jest najsmutniejszym zespołem świata. Samobójcze emocje wylewają się z ich ostatniego krążka i zakażają każdą podatną na takie emocje dusze. A nad wszystkim panuje prawie nieprzerwanie, symfonia stworzona przez Jona Borgerud, sesyjnego klawiszowca. Ten pan dokonał genialnych rzeczy, nie do opisania, to po prostu trzeba usłyszeć.
Wrócę jeszcze do wokalu, gdyż na płycie pojawia się gość w postaci Roberta Lowe wokalisty Candlemass i Solitude Aeternus. Możemy usłyszeć go w „In the Fathoms of Wit and Reason”. Dzięki jego wyczynom, numer ten brzmi bardzo klasycznie, jakby wyrwał się z początków tego gatunku.
Podsumowując, nie znajdziecie tu cukierkowatych melodyjek, tylko smutek i śmierć podążającą krok za krokiem z każdym dźwiękiem. To muzyka dla mizantropów, zamkniętych w wewnętrznej skorupie świadomości. Jeżeli jesteś jednym z nich, to coś dla ciebie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz