wtorek, 17 listopada 2009

Falkenbach - Ok Nefna Tysvar Ty


Po raz drugi sięgam do twórczości Falkenbach. Za pierwszym razem jakoś nie zostałem oczarowany atmosferą serwującą nam przez ten projekt. Wręcz przeciwnie, sądziłem, że jest to nudna, nic nie wnosząca do black viking folku muzyka. Teraz, by upewnić się, że za pierwszym razem miałem rację, zacząłem studiować trzeci z kolei album „ Ok Nefna Tysvar Ty”.
I co dostałem? Nic ponad to, co usłyszałem wcześniej. Te same klimaty, prawie te same piosenki. Te same nudne wokale (tylko skrzek jest dobry) i nawet jestem skłonny stwierdzić, że brzmienie też jest takie samo. Po prostu nic nowego... Tak jakby album, który słyszałem wcześniej (a był to „...En Their Medh Riki Fara...”) był po prostu wzorem, który pan Vratyas Vakyas co rusz kopiuje.
Wiem, że pewnie znajdą się wśród was fani, mówiący co innego, że w tym i w tym utworze jest coś nowego. I nawet skłonny byłbym się zgodzić, ale co z tego, skoro nie potrafię niekiedy odróżnić numerów z tej płyty, tak są do siebie podobne. Jak więc mógłbym napisać, że gdziekolwiek słychać jakikolwiek progres?
Jedyne kawałki, jakie trawię z różnych powodów, to pierwszy „Vanadis”, choć mógłby być krótszy i trzeci „Aduatuza”, gdzie długość jest odpowiednia, ale brzmi mi on jak jedno z dokonań Bathory. Wpływy Quarthona można również znaleźć w „Homeward Shore” - w tym są one jeszcze bardziej słyszalne, niż w poprzednim. Ale to nadal nic nowego...
Album ten jest raczej dla zagorzałych fanów viking grania. Ci, którzy tylko na chwile chcieliby zabłądzić w te dzikie, starodawne krainy, raczej niech sięgną po coś klasycznego z tego gatunku. I nadal niestety nie wiem, dlaczego Falkenbach w kręgach zainteresowania tego typu muzyką jest tak wielbiony? Ale może nie czuję klimatu... W sumie to nic nie straciłem... Wy też nic nie stracicie, jeżeli ominiecie ten krążek szerokim łukiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz