poniedziałek, 23 listopada 2009

Kaamos – Kaamos


Minęło sporo czasu odkąd słuchałem death metalu. Jakoś inne rzeczy mnie bardziej interesowały. Ale zapragnąłem wrócić i wydobyłem z otchłani czasu pierwszy album szwedzkiej grupy Kaamos o tytule po prostu „Kaamos”.
Od pierwszego zetknięcia wiedziałem, że to jest to. Energia, agresja i szybkość zaatakowały moje organy słuchowe. Ale zamiast uciec do czegoś spokojniejszego dałem głośniej, by jeszcze bardziej odczuć każdą nutę tego śmierć metalu. Szczerze, to mogę stwierdzić, że dawno już nie słyszałem tak dobrego deathu ze Szwecji.
Dla każdego coś miłego, można powiedzieć słuchając tych trzydziestu pięciu minut muzyki. Mi osobiście spodobały się tzw. walce. Jest nim, choć nie do końca, utwór „Doom of Man”. Zaczyna się jakimś dziwnym bełkotem, z efektem powtórzenia i w sumie mogłoby być mrocznie i szaleńczo, gdyby tylko słowa były zrozumiane. A to jakieś cholerne suahili. No chyba, że to insze narzecze? Za to jak wchodzi muza, jest już dobrze. Ostre, ciężkie, w średnio wolnych tempach gitarowe riffy. Powalające... Uwielbiam to!
Podobnym, choć tylko z początku jest „Curse Of Aeons”. Z wolna wypuszczane dźwięki. Bas niczym grzmoty burzy. Dalej tempo wzrasta i już można zamiatać włosami podłogę. Mamy tu też inne wrzynające się momenty jak na przykład kawałek „Blood of Chaos”. Szybka jazda, pełna blastów przeplatających się z starą dobrą szkołą death metalu. Przez cały czas trzyma słuchacza w kleszczach śmierci. I za cholerę nie chce puścić.
Jedno jest pewne, to album typowo do pogowania. Szaleńczy i bezkompromisowy. Polecam jako wyładowywacz energii. A to przecież ich pierwsze wydawnictwo. Ciekawe, czy późniejsze krążki były równie interesujące? Na razie... Szacuneczek...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz