poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Lech Janerka – Bruhaha


Wyzwaniem jest opisać twórczość Lecha Janerki. Jego muzykę albo się kocha, albo nienawidzi, ale tylko z tego względu, że się jej najczęściej nie rozumie. To tyczy się najczęściej wcześniejszych jego wydawnictw. Sam nie uważam się na takiego, który rozumie wszystkie chwyty, teksty, piosenki stworzone przez tego Wrocławianina.
W dzisiejszej recenzji chciałbym się skupić na jego czwartym albumie wydanym w 1994 roku o nazwie „Bruhaha”. Znalazło się na nim czternaście kompozycji, które zamykają się w trochę ponad czterdziestu minutach. Muzycznie jest to jedna z najcięższych płyt, jakie udało mu się nagrać. Winę za to ponosi Wojciech Seweryn, który odpowiedzialny jest za większość riffów. Janerka przy tworzeniu materiału na ten krążek oddał trochę inicjatywy reszcie zespołu, dzięki czemu często i gęsto możemy usłyszeć na nim jazzrockowe improwizacje i wstawki. Utworem, który najlepiej oddaje fakt przekazania na chwilę pałeczki innym jest „Mój sztylecik w twoim sercu”. Muzykę do niego stworzył Artur Dominik - perkusista, który tak samo jak Wojciech Seweryn miał zapędy w stronę jazzowania. Wpływy te słychać również w kawałkach najbardziej znanych i lubianych przez fanów Janerki. Mowa tutaj o otwierającym „Kalafiorze”, który jest opisem rzeczywistości połowy lat 90-tych, jak i w „Ryba Lufa”, do którego stworzono teledysk.
Po eksperymentalnej płycie „Ur”, gdzie inspiracje Lecha poszły bardziej w stronę elektroniki, tak w „Bruhaha” mamy do czynienia z rockiem w najczystszej postaci made in Lech Janerka. Obok wpadających w ucho „W czapę”, „Tak Tylko Ty” czy też „Nagan” i „Lubią Nas”, mamy tu również trochę bardziej odjechane kompozycje. Do tych drugich można zaliczyć „Jualari (nie wolno zjadać innych ani chłeptać czyjejś krwi)”, „Nie mnij mnie” czy jeszcze „Zuza (i tak to wygląda)”. Właśnie przez te ostatnie, ale oczywiście nie tylko, Lecha Janerke można zaliczyć do kompozytorów alternatywnego rocka.
„Bruhaha”, choć przez fanów pozostanie niejednokrotnie niedoceniana, jest jednak kawałkiem niesamowicie wizjonerskiego podejścia do muzyki i mimo tego, że minęło już szesnaście lat, nadal pozostaje ona świeża.

1 komentarz:

  1. Od kilku lat slucham Lecha Janerki i co jakiś czas odkrywam Jego twórczośc na nowo, więc tu masz rację.
    A co do ciężkości, to rzeczywiście oprócz ur i dobranoc nie nie ma cięższej płyty, ale może to i dobrze:).
    niewiadomy.

    OdpowiedzUsuń