czwartek, 1 kwietnia 2010

Lost Soul - Immerse in Infinity


Już zaczyna mnie nudzić taka muzyka. Techniczna odmiana death metalu w wykonaniu wrocławskiego Lost Soul to nic innego, jak prawie że nieustająca maszyna produkująca blasty. Nawet ucieszyłem się, kiedy z tego obozu nie docierały żadne wieści przez te cztery lata. Nie zrozumcie mnie źle, ale po przesłuchaniu „Chaostream” miałem serdecznie dość tego zespołu, gdyż nie wniósł on niczego nowego do tego gatunku. No ale nadszedł rok 2009 i Lost Soul w całkiem nowym składzie, wypuścił swój kolejny krążek o nazwie „Immerse In Infinity”.
Kiedy usłyszałem pierwsze dwa utwory czyli „Revival” i „Personal Universe” myślałem, że nic się nie zmieniło. Nadal króluje szybkość. No, może konstrukcje tych kawałków są bardziej połamane, ale to nic w porównaniu z kapelami, które tak łamią zasady różnorakiej konstrukcji, że to, co usłyszałem tutaj kompletnie nie zrobiło na mnie wrażenia. Poza tym zmienił się trochę wokal Jacka Greckiego i teraz przypomina on wyczyny Petera z Vader.
Dopiero pierwszą konkretną zmianą był utwór trzeci. „...if the Dead Can Speak” to przemyślana kompozycja, przypominająca trochę dokonania Behemoth. Niektóre z riffów tutaj skomponowanych mają zabarwienie core'owe, a jeden jest uderzająco podobny do riffu kawałka Fear Factory. Klimat całego możemy zawdzięczać wpływowi nowoczesnego amerykańskiego grania, ale w porównaniu do tego, co Lost Soul tworzył kiedyś, to wcale nie wypada źle. Poza tym w tymże numerze pojawiła się ciekawa solówka. Nigdy wcześniej nic tak konkretnego nie wychodziło spod palców Greckiego. Mówiąc szczerze, to wszystkie sola przypominają dokonania gitarzystów z lat kiedy death metal raczkował w USA. A to bardzo dobry znak. Niestety, utwór ten jest praktycznie jednorazowym wybrykiem, a szkoda.
Po nim wracamy do młócki... Hmm, jak słucham „216” to już sam nie wiem, czy przyzwyczajam się do tego, czy jest to ciekawe? Raczej coś w nim jest, ale zabijcie mnie, sam nie wiem co …tak samo jest w większości kawałków. Tylko momentami, niekiedy przez parę sekund można usłyszeć ciekawą zagrywkę. Poza tym blasty!!! W chwili, kiedy zdominowały one death metal, gatunek ten zaczął umierać. Teraz zamiast wewnętrznej agresji, mamy wykalkulowaną brutalność.
Wyjątkami oprócz „...if the Dead Can Speak” są „Breath of Nibiru” z najciekawszym początkiem na tym krążku i najbardziej stabilną konstrukcją i „Divine Project”. Ten raczej oprócz niezłych dźwięków ma ciekawą warstwę liryczną. I jest jeszcze ostatni - „Simulation”. Najdłuższy, najbardziej rozbudowany.
Te cztery z ośmiu kawałków, które są warte mojej uwagi nie sprawią, że stanę się wielkim fanem tego bandu, ale to już dobry początek do tego, by zacząć tworzyć coś wartościowego, a nie tylko kontrolowany chaos i szum. Jedno jest pewne, to najdojrzalsze dzieło w historii Lost Soul.

2 komentarze:

  1. czołgiem :)

    może i najbardziej dojrzałem dziecko wrocławskiego zespołu, ale i tak czuję niezrozumiałe wewnętrzne fuj :) jak bardzo uwielbiam brutalny death metal tak mocno nie trawię tej płyty.

    OdpowiedzUsuń
  2. Patrząc totalnie obiektywnie to ich najbardziej dojrzałe dziecko. Zgadzam się jednak z Tobą, traci ona strasznie!

    OdpowiedzUsuń