piątek, 9 kwietnia 2010

Warbringer - War Without End


Thrash metal powrócił zza grobu. To fakt. Od paru ładnych lat zewsząd atakują nas pozycje, które brzmieniowo i stylowo mogłyby być nagrane w latach 80-tych, kiedy to gatunek ten królował w świecie metalu. Przykładem tego thrash marszu jest amerykański zespół Warbringer. Kapela ta powstała w 2004 roku, a swój pierwszy długograj nagrała w cztery lata później. Debiut ten nazwano „War Without End”.
Zawartość tego krążka to jedenaście utworów zamykających się w niecałych czterdziestu minutach muzyki i od początku do końca słuchając tych dźwięków, słyszy się tylko jedno – wpływy. Niestety nie wiem, jak bardzo panowie z Newbury Park musieliby się postarać, by przerosnąć mistrzów, których usilnie kopiują, a słychać tego tu trochę... Mamy tu wczesną Metallice, Megadeth, Exodus, Slayer i Anthrax, itp., itd. … Nie jest to oczywistym grzechem, gdyż posiłkowanie się tymi gwiazdami thrashu ma swoje plusy, ale też minusy. Tutaj tym wielkim minusem jest nuda, która zakrada się po kilkukrotnym przesłuchaniu tego materiału. Jest to dobre, ale tylko na krótko.
Producentem tego albumu jest Bill Metoyer, legendarny już producent płyt takich zespołów jak Sacred Reich, Fatest Warning, Flotsam and Jetsam, Slayer i wielu, wielu innych. On to nadał temu wydawnictwu odpowiednie brzmienie i muszę przyznać, ze odwalił kawał dobrej roboty. Całość brzmi jakby miało ponad dwadzieścia lat.
Wszystkie kompozycje są niezwykle równe, co sprawia, że ciężko wskazać konkretnego faworyta. A jeżeli już miałbym to uczynić, to powiedziałbym, że „At The Crack Of Doom”, „Beneath The Waves” i „Instruments Of Torture” to numery, które mają może w sobie coś więcej od reszty.
Jest jeszcze coś, fundamentalna skaza nowej fali thrash metalu. Większość płyt nagranych przez te bandy ma spartoloną jedną rzecz, która łączy je wszystkie, a mianowicie jest to wokal. Jeszcze nie udało mi się znaleźć albumu z dobrym wokalistą - muza może być, ale wokal odpada. Tak samo jest tu. John Kevill wrzeszczy jak Tom Araya, który przeszedł terapię black metalem. Połączenie co najmniej ciężko strawne.
Mocny debiut, ale nie na tyle, by powalił na kolana...

1 komentarz:

  1. czołgiem :)

    Dobry kawałek muzyki, jednak zgadzam się z Tobą, wokal jest, delikatnie mówiąc taki sobie :P

    OdpowiedzUsuń